czwartek, 23 marca 2017

Po prostu jedź... Wykorzystaj swoją szansę!


Miejsce, które widać na załączonym obrazku idealnie nadaje się do puszczania latawców. Niestety robiąc to zdjęcie, nie miałam ze sobą nawet czegoś podobnego do latawca... Przemierzałam te łąki i knieje na moim dwukołowym rumaku mającym opony o rozmiarze 26 cali. Kompanką tej zeszłorocznej przygody była moja przyjaciółka, Aneta. 

Wspólna podróż zaczęła się w dzień przed majówką w 2016 roku. Aneta punktualnie czekała na mnie w umówionym miejscu. Chwilę później dołączyłam do niej i już na pierwszy rzut oka wiedziałam, że wycieczka nie będzie łatwa. Na ten fakt wskazywała różnica pomiędzy moim, a jej ekwipunkiem... Logika podpowiadała, że mając zamiar przebyć 189 km na rowerze, człowiek powinien wyposażyć się w podstawowe rzeczy, które pozwolą mu przetrwać całą podróż. Przykładowo, przyjaciółka zaopatrzyła się w sakwy i bidon, a ja - no cóż... Spakowałam się do najmniejszego plecaka jaki miałam i pełna optymizmu wyruszyłam na podbój świata! 

No może nie świata... Celem naszej wyprawy było dotarcie do Wrocławia, a dodam, że wyruszałyśmy z Górnego Śląska. Postanowiłyśmy przemierzyć cały Śląsk "w linii prostej" (ujęłam to stwierdzenie w cudzysłów, bo przyznaję, że były pewne odstępstwa od tej linii prostej), pokonując wyznaczoną drogę przez województwo śląskie, opolskie i dolnośląskie. Trasa liczyła 189 km i zdołałyśmy ją przemierzyć w ciągu dwóch dni.



Pierwszego dnia pokonałyśmy nie bagatela 110 km! Przyznam, że solidnie odczułyśmy to w nocy, kiedy w końcu zeszłyśmy z rowerów i choć trochę mogłyśmy odpocząć. Niestety w trakcie jazdy dała się we znaki niewyleczona kostka, którą kilka tygodni temu dość niefortunnie skręciłam. Opuchlizna stawała się coraz to większa, więc co jakiś czas musiałam robić sobie postój, aby rozprostować nogę i nasmarować ją jakimś magicznym specyfikiem, który na pewien czas uśmierzał mój ból. Nocleg udało nam się znaleźć we wsi Chróścinka w województwie opolskim.



Kolejnego dnia, całe obolałe, podjęłyśmy dalszą walkę w osiągnięciu wymarzonego celu. Nie ociągając się za długo, wskoczyłyśmy na swoje rumaki i pognałyśmy do przodu. Kilka godzin później podziwiałyśmy urokliwe uliczki Wrocławia. Cała historia została nieco spłycona i okrojona, bo ilość wydarzeń, chwil załamania, ale też radości jest ogromna i bez wątpienia opisanie tego zajęłoby mi więcej niż jeden dzień.

Po co zatem w ogóle o tym wspominałam? Przyjmując propozycję przyjaciółki aktywnego spędzenia majówki, nie zastanawiałam się nad tym, czy posiadam środki, narzędzia do zrealizowania naszego celu podróży. Bez wahania zgodziłam się na wyprawę. Kiedyś, dawno, dawno temu... Marzyłam o jakieś dłuższej podróży na rowerze... Nie wiedziałam, jak i kiedy zdołam spełnić to marzenie, wiedziałam natomiast, że uda mi się to i tak też się stało. Czasem, gdy nadarza się okazja, szansa na realizację czegoś, co w jakiś sposób jest dla nas ważne, to po prostu warto zaryzykować i z niej skorzystać. Warto zrobić ten krok, wsiąść na rower i jechać... Drugiej szansy może już nie być, a niewykorzystane szanse doskwierają jeszcze bardziej niż cokolwiek innego - co pewnie znasz już z autopsji. ;)

Miłego dnia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz